Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nauczycielskie wspomnienia Senatora RP prof. Józefa Zająca (art. sponsorowany)

OPRAC.: JM
Jako doktorant mieszkałem w Łodzi, gdzie w tamtejszym oddziale Instytutu Matematycznego PAN przygotowywałem rozprawę doktorską pod kierunkiem Profesora Juliana Ławrynowicza. Pod koniec sierpnia Profesor, który był absolwentem XXV Liceum im. Stefana Żeromskiego, zaproponował mi, bym podjął dodatkową pracę w charakterze nauczyciela matematyki w tejże szkole średniej.

Kiedy już podpisałem stosowną umowę, dyrektor liceum, z dość dziwnym uśmiechem na twarzy, oznajmił mi, że obejmę również wychowawstwo III b, którą otrzymam jako spadek po poprzednim nauczycielu. Dodał również, że od razu pójdziemy do klasy, abym mógł poznać uczniów. Gdy weszliśmy do sali, licealiści karnie wstali, przyjęli do wiadomości przekazaną informację i podobnie jak wcześniej dyrektor, zerkali w moją stronę z dziwnym uśmiechem.

Po chwili mój przełożony wyszedł, a ja znalazłem się w krzyżowym ogniu pytań, zadawanych wśród ogólnego wrzasku. Uczniowie chcieli wiedzieć wszystko: co się stało z ich wychowawczynią, kim jestem, czy już gdzieś uczyłem, a jeśli tak, to gdzie, czy jestem tu na rok, czy na dłużej etc. Kiedy skończyło się to „przesłuchanie”, wtedy ja z kolei przystąpiłem do „wyciągania” od moich podopiecznych interesujących mnie informacji. Okazało się, że ta rozkrzyczana banda wyrośniętych i bardzo nietypowo zachowujących się młokosów pochodzi prawie w całości z Bałut, czyli ze starej robotniczej dzielnicy Łodzi, znanej ze swoistego folkloru, specyficznego języka, a także z nietypowych zwyczajów. Ich zachowania były niezwykle śmiałe, a oni sami aż kipieli energią. Gdy tylko dowiedzieli się, że jeszcze nigdzie nie uczyłem i że jestem niewiele od nich starszy, od razu zaprosili mnie na wieczorek klasowy, który bardzo miło wspominam do dzisiaj.

Z uzyskanych od uczniów informacji wynikało, że niektórzy z nich po raz kolejny powtarzali klasę z powodu wojny, którą toczyli z kilkoma tamtejszymi nauczycielami. Pod koniec spotkania młodzi ludzie zaproponowali, byśmy się dogadali i nie walczyli ze sobą. Ustaliliśmy, satysfakcjonujące dla obu stron, warunki dobrej współpracy. Przyjęliśmy mianowicie, że: w czasie lekcji nie będą rozrabiać, a w zamian za to co kwadrans będą mogli opowiedzieć jakiś kawał; będą mówić prawdę i nie będą robić mi na złość; będą się uczyć matematyki, a ja nie będę im stawiał dwój bez powodu. Po kilku tygodniach ze zdumieniem stwierdziłem, że umowę tę traktują bardzo poważnie i wykonują w domu wszystkie zadania, których zadawałem im dość dużo. Zdziwieni nauczyciele pytali, czy nie robią mi kawałów, bo w tym podobno się specjalizowali.

Pewnego dnia w pokoju nauczycielskim usłyszałem historię o tragicznie zakończonej wojnie tychże uczniów z byłym fizykiem. Klasa walczyła z nim, a on z klasą. Kiedy informacja o tym dotarła do kuratorium, postanowiono przeprowadzić wizytację jego lekcji. W podanym terminie dyrektor z kuratorem zjawili się w klasie i usiedli przy oddzielnym stoliku na końcu sali. Nauczyciel sprawdził prace domowe i podyktował temat nowej lekcji. Kiedy przystąpił do omawiania nowego materiału, uczniowie, którzy dotychczas byli wyjątkowo skupieni i spokojni, zaczęli coś szeptać między sobą i wymieniać znaczące spojrzenia. Zaskoczony nauczyciel przerwał lekcję i zapytał, o co chodzi. Ponieważ nie otrzymał odpowiedzi, dyrektor podszedł do niego i wspólnie zadali to pytanie jeszcze raz. Wtedy uczniowie powiedzieli, że… taki temat już był na lekcji fizyki i wszyscy mają go w zeszytach. Dyrektor i kurator chcieli to sprawdzić. Okazało się, że uczniowie faktycznie mają ten temat zapisany w swoich zeszytach. Zdenerwowani, przerwali lekcję i wyszli z klasy. Z nauczycielem nikt nie chciał rozmawiać i wkrótce odszedł on z pracy. Po roku wyszło na jaw, że uczniowie wcześniej wpisali sobie do zeszytów zdobyty jakimś sposobem temat lekcji, ponieważ chcieli w ten sposób zakpić z nauczyciela. Nikt nie zdradził podstępu i zemsta się udała.

Choć wobec mnie uczniowie byli szczerzy i otwarci, zawsze podchodziłem do nich z pewną rezerwą, co wynikało z ich iście diabelskiej inteligencji, a także niesamowitego sprytu i polotu, czym przerażali wszystkich nauczycieli. Potrafili również bawić się jak mało kto. Z okazji dnia patrona szkoły w sali klasowej urządzili wnętrze statku korsarzy. Kiedy wszedłem do klasy, przebrani za piratów uczniowie rzucili się na mnie, wzięli mnie do niewoli i przywiązali sznurami do krzesła. Później rozpoczęto wymyślne przesłuchanie oraz tortury w formie łaskotek. Na koniec spisano odpowiedni protokół, potwierdzający ostatecznie moją niewinność. Ostemplowane i podpisane przez wszystkich uczniów pismo, stanowiące wyraz mojego przyjacielskiego nastawienia względem piratów z III b, wręczono mi z wielkimi honorami. Pismo to z podpisami „moich” piratów zachowałem jako bardzo szczególną pamiątkę z tego liceum. Po dziś dzień żywię przekonanie, że moja nauczycielska praca z uczniami z Bałut była użyteczna, piękna i niezwykle wzruszająca.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na chelm.naszemiasto.pl Nasze Miasto