Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Nie mogłem pojąć, jak to jest, że ludzie na płótnie się ruszają”. Kino nie tylko z Rudolfem Valentino

Bogdan Nowak
Bogdan Nowak
Archiwum Państwowe w Zamościu
Seanse filmowe w zamojskich kinach oglądały setki tysięcy osób. Niektórzy widzowie – aby dostać bilet – musieli nocami koczować przed jednym z kin, inni dostawali „nerwowego rozstroju” podczas śledzenia losów filmowych bohaterów. Byli też tacy, którzy... marudzili na „upadek obyczajów”, „szkodliwość dla oczu” czy „sąsiedztwo plebsu”. Zamojskie kina – także te objazdowe – funkcjonują od ponad wieku. Zawsze były magiczne.

Ruchome obrazy i beztroski czas

W 1936 r. przyjechał do Suśca mężczyzna z dużą walizką (być może przybył z Zamościa lub Tomaszowa Lub.). Ustawił ją w jednej z miejscowych chat, rozwiesił ekran i zaczął wyświetlać film o tematyce biblijnej. Na progu budynku, wśród innych dzieci przysiadł chłopiec. Niestety, projekcja nie trwała zbyt długo, bo pękła soczewka obiektywu w aparacie projekcyjnym. Uszkodzenia nie dało się naprawić. Film został przerwany. Kino objazdowe odjechało, jednak chłopiec nie mógł zapomnieć pierwszego zetknięcia z „ruchomymi obrazami”. Był to Sylwester Chęciński, w przyszłości wybitny reżyser.

– Nie mogłem pojąć, jak to jest, że ludzie na płótnie się ruszają. To była jakaś magia! Takie jest moje pierwsze doświadczenie z kinem. – wspominał w 2009 r., przed odsłonięciem pomnika Kargula i Pawlaka (to fikcyjne postacie z jego filmów) w Suścu. I dodał. – Moje dzieciństwo to był beztroski czas. Biegałem po lasach, bawiłem się i... okładałem się pięściami z kumplami. Jak każdy chłopak…

Mieszkaliśmy kilkaset metrów od obozu

Chęcińki urodził się 21 maja 1930 r. w domu przy ul. Długiej w Suścu. Był trzecim dzieckiem Antoniny i Antoniego, kupca i pracownika miejscowego tartaku. Sielski czas szybko się skończył. Gdy Sylwester miał 9 lat, jego rodzina przeniosła się do Zamościa. Osiedlili się na osiedlu Karolówka, naprzeciwko szkoły rolniczej przy dzisiejszej ulicy Klonowej. Po wybuchu wojny z ZSRR na zamojskiej „Karolówce” Niemcy utworzyli obóz dla jeńców radzieckich (funkcjonował w drugiej połowie 1941 r. zginęło tam kilkanaście tysięcy Rosjan).

– Mieszkaliśmy kilkaset metrów od obozu – wspomina Chęciński. – Dochodziło stamtąd straszliwe, nieludzkie wycie. Trudno to opisać... A po torach, przy których mieszkaliśmy, Niemcy przetaczali transporty m.in. z obozu przejściowego w Zamościu do Oświęcimia. Na każdym kroku widzieliśmy śmierć. Trudno było wytrzymać taką presję.

A dalej wspominał: - Pamiętam, że do domu na Klonowej przyszli uciekinierzy z obozu jenieckiego. To były wraki ludzkie. Ojciec dał im jedzenie i ubranie. Cała rodzina mogła przypłacić to życiem. W naszej stodole w Suścu ukrywali się też partyzanci, którzy uciekli podczas jednej z hitlerowskich obław. Ojciec był dumny z udzielonej im pomocy.

Sami swoi i Wielki Szu

Jeszcze w 1943 r. Chęcińscy przenieśli się z Zamościa do Częstochowy. Nastały chude lata dla tej rodziny. Były kłopoty z meldunkiem, pracą, jedzeniem... Jakoś udało się to jednak przetrwać. Po wojnie młodziutki Sylwester wstąpił m.in. do Wydział Reżyserii łódzkiej PWST. I osiągnął sukces! Najbardziej znany jest z komediowej trylogii „Sami swoi”, „Nie ma mocnych” i „Kochaj albo rzuć”. Wyreżyserował także m.in. znakomitego „Wielkiego Szu” (to opowieść o karcianym szulerze) ,„Historię żółtej ciżemki” i wiele przedstawień teatru TV.

To w jego filmach debiutował m.in. Marek Konrad, jeden z najbardziej znanych polskich aktorów. Chęciński jednak zapamiętał, że pierwsze „filmowe” wrażenia miał jako dziecko w rodzinnym Suścu. Nigdy też nie zapomniał o tragedii sowieckich żołnierzy i trudnych, wojennych czasach w Zamościu. Bez wątpienia przełożyło się to na jego twórczość.

Na filmowe dzieła tego reżysera – także w Zamościu – zawsze ciągnęły tłumy. Bo kino miało w tym mieście tysiące zwolenników. Byli to ludzie obyci z „dziesiątą muzą”…

Kina używamy, ale się wstydzimy…

Pierwszy kinematograf trafił do Zamościa w 1908 r. Był on częścią kina objazdowego „Oaza” należącego do Juliana Kasprzyckiego. Właściciel krążył ze swoim „magicznym aparatem” po miastach i wioskach Zamojszczyzny. Jednak już w 1911 r. kino o nazwie „Oaza” zostało założone w zamojskim Domu Centralnym. Były tam 144 miejsca. Oczywiście w wyświetlano w tym miejscu nieme filmy (kino działało do 1927 r.). Nie były one jednak... pozbawione dźwięku.

Nastrój poszczególnych scen próbowali na swoich instrumentach „oddawać” skrzypek Lejzor Sznycer oraz pianista Bolesław Chmurzyński. Widzów w tym kinie nie brakowało, chociaż „ruchome obrazy” nie cieszyły się wówczas szacunkiem intelektualnych elit. „Współczesny Europejczyk używa kina, ale się go wstydzi” – skwitował Karol Irzykowski, krytyk literacki, poeta i dramaturg.

Ludzie na ślizgawce

W swoich pierwszych latach polskie kino, uchodziło za rozrywkę jarmarczną, plebejską i tandetną, „godną kucharek i służących”. Uważano, że jest ona skierowana do mało wymagającej, niewykształconej publiczności. Nie bez powodu. Jak oszacowano, w pierwszej dekadzie XX w. aż 90 proc. widzów pochodziło ze środowisk robotniczych. Oglądali oni „ruchome obrazy” w większości polskich miast, we wszystkich zaborach.

Tworzyli je także Polacy m.in. Kazimierz Pruszyński. Już w 1895 r. nakręcił on pierwsze, filmowe „scenki”. Uwiecznił m.in. ludzi na ślizgawce w warszawskim Ogrodzie Saskim” Potem pojawiły się także krótkie filmy fabularne (m.in. „Powrót birbanta” czy „Przygoda dorożkarza”), a następnie dłuższe dzieła (8–minutowa ”Pruska kultura” oraz komedia „Antoś pierwszy raz w Warszawie”).

W 1899 r. założone w Łodzi pierwsze „stałe” kino. Jego właścicielami byli bracia Władysław i Antoni Krzemińscy. Podobne kina zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. Tak było także w Zamościu. Po kinie „Oaza” założono w 1910 r. kino „Promień”. Mieściło się ono w budynku przy ul. Kościuszki 9. Ustawiono tam krzesła dla 50 osób.

Z „dziesiątą muzą” za pan brat

W 1915 r. założono w Zamościu kino „Kok”(działało w restauracji Bronisława Szymańskiego), w 1917 r. przy ul. Kościuszki powstało także tzw. „kino polowe” (inne funkcjonowało w dawnym kościele Reformatów), a w 1926 r. w zamojskim 3 Pułku Artylerii Lekkiej.

To był dopiero początek. W 1929 r. otwarto w tym mieście kino „Bagatela” (Pierwszy film pt. „Jego najniebezpieczniejsza przygoda” wyświetlono w Boże Narodzenie). Początkowo było tam 149 miejsc, potem – aż 250. Kino działało w drewnianym – nie istniejącym dzisiaj – budynku (teraz stoi w tym miejscu hotel „Renesans”) do 1931 r. Potem przejęli go Żydzi, którzy zmienili nazwę na kino „Jutrzenka”.

W 1939 r. w zamojskim Parku Miejskim powstało także kino plenerowe. Kinomanów tam nie brakowało. Zresztą w całej Polsce popularność „dziesiątej muzy” rosła w niebywałym tempie. Stało się to nawet tematem dowcipów...

No i co, ładny obraz?

Niejaka pani Paskarska (była to postać fikcyjna) mówi do swojej służącej:

– Marysiu, pobiegnij i dowiedz się, co oznacza ten ogromny słup dymu nad placem. – Pali się Teatr Rozmaitości (działał w Warszawie – przyp. red.) – raportuje Marysia po powrocie. Na to Paskarska odetchnęła z ulgą: – A mnie tak strasznie serce biło... Już myślałam, że to jaki kinematograf...

W przedwojennej Polsce działało ok. 800 kin, z czego ponad 400 prowadziło stałą działalność. Na prowincji urządzano takie „przybytki” zwykle w stajniach, wozowniach czy remizach. W ich repertuarze było jednak wszystko – jak mówiono – „co było najważniejsze w świecie”.

Na początku lat 20. ub. wieku importowano do naszego kraju 500 do 600 filmów fabularnych rocznie (były to np. obrazy Chaplina, Keatona czy Griffitha). Trafiały one do Polski zaledwie kilka tygodni po premierze! Były to np. komedie, szalenie popularne melodramaty (np. z Rudolfem Valentino) oraz – często krwawe filmy sensacyjne czy przygodowe. Oczywiście na ten temat też dowcipkowano. To jedna z zasłyszanych (podobno) rozmów:

„No i co, ładny obraz? – pyta ktoś jednego z widzów po filmowym seansie. – E, gdzie tam. Na afiszu obiecywano 1000 zabitych, a ja naliczyłem tylko 980 – odparł zagadnięty mężczyzna.

Chimery”, „Odeony”, „Apollony”

Nic dziwnego, że kino oskarżano o szerzenie „moralnego zepsucia”, szerzenie głupoty oraz m.in. o „szkodliwy wpływ na oczy”. Jednak z jego atrakcyjnością nic nie było w stanie konkurować (także dlatego, że dostęp do kin był łatwy). Z wielu powodów. Na ulicach rozwieszano wielkie, kolorowe afisze zapowiadające filmowy „programy melodramatyczno – sensacyjne” (czasami filmom towarzyszyły występy piosenkarzy, pogadanki, czy partyjna agitacja) oraz m.in. przyciągające oczy „fotosy” ze znanymi gwiazdami.

Fasady nowych kin zdobiono kolumnami, pilastrami i łukami, dzięki czemu zaczęły one przypominać muzea czy filharmonie. Ekrany zasłaniano przed seansami bogato zdobionymi, wykonanymi z dobrej jakości materiałów – kurtynami, a same wnętrza kin zaczęły przypominać pałace.

Miały one czasami dwupiętrowe galerie. Nowe kina musiały mieć też szumne nazwy. Były to różne „Chimery”, „Odeony” czy „Apollony”. Odwiedzały je tłumy. Lubelska „Oaza” mogła np. pomieścić 1 tys. widzów, warszawska „Panorama” – 1,5 tys. osób (była tam także 18-osobowa orkiestra), a. poznański kinoteatr „Pałacowy” – 780.

W zamojskim „Stylowym”

„Gdy ci godziny pracy w trudach upłyną, idziesz mój czytelniku wówczas do kina” – zauważył w jednym z wierszy Julian Ejsmond. „Siadasz ze swą jedyną... Patrzysz na nią, a ona na Valentino. Nie psuje to wzajemnej waszej harmonii, czy to w „Stylowym” jesteś, czy w „Filharmonii”... Scena za sceną goni. Ach kochać tak jak oni”.

Nic dodać nic ująć. Zwłaszcza, że... najsłynniejsze w Zamościu kino miało właśnie nazwę „Stylowy”. Ono także było nietuzinkowe. Na jego nieoficjalną inaugurację (4 kwietnia 1926 r.) wybrano film pt. „Świat zaginiony”.

Mieszkańcy Zamościa mogli go obejrzeć w dawnym, potężnym – bogatym w architektoniczne detale – kościele oo. Franciszkanów. Na sali było 380 miejsc.

Bufet, barek, film…

W „Stylowym” wyświetlano znane filmy polskie i zagraniczne, także te nakręcone przez Sylwestra Chęcińskiego. Zawsze były one niezwykle popularne i wzbudzały w widzach wielkie emocje (np. podczas projekcji filmu „Trędowata” jedna z kobiet doznała „wstrząsu nerwowego”). W kinie pracowało 6 osób. Byli to: mechanik, bileter, kasjer oraz 3 muzyków. To się podobało. W 1927 r. kino „Stylowy” odwiedziło podobno ponad 92 tysiące widzów!

Niewątpliwie frekwencję poprawiał m.in. kinowy bufet i barek kawowy. Nie tylko. „Aparaturę dźwiękową” zainstalowano w „Stylowym” w 1930 r., a od 1938 r. wyświetlano tam filmy kolorowe – co było nie lada sensacją.

Widzowie walili drzwiami i oknami

Podczas okupacji kino nie przestało działać. W 1939 r. niemieccy najeźdźcy zmienili jego nazwę na „Capitol” (mieszkańcy Zamościa wzięli to za dobrą wróżbę, bo nazwa kojarzyła im się z... wyczekiwaną kapitulacją III Rzeszy). Kino funkcjonowało pod niemieckim szyldem do 13 lipca 1944 r. Przerwa nie trwała długo. Już miesiąc później – po wyzwoleniu miasta – znowu kino otwarto, pod starą nazwą „Stylowy”.

Miejscowi kinomani odwiedzali je przez dziesiątki lat. Niektóre filmy stały się hitami. Np. polską superprodukcję pt. „Krzyżacy” wyświetlano podobno aż 400 razy. Widzowie walili drzwiami i oknami. Ci z prowincji – aby kupić bilet – musieli zajmować kolejkę poprzedniego dnia (jak dzisiaj przed gabinetami „państwowych” lekarzy specjalistów). Rekordy popularności miała też amerykański film „Przeminęło z wiatrem” czy słynne „Wejście smoka” z udziałem legendarnego Bruce Lee.

Przenosiny, przeprowadzki

Jednak w1994 r. Franciszkanie odzyskali kościół, który przerobiony na kino. Dlatego „Stylowy” przeniesiono do wydzierżawionego przez miasto zamojskiego Garnizonowego Klubu Oficerskiego (wcześniej działało tam kino „Dedal”). Było tam 520 miejsc.

W 2010 r. kino „Stylowy” (jako Centrum Kultury Filmowej) znalazło nową siedzibę w budynku postawionym przez zamojski magistrat przy ul. Odrodzenia. Tam kino działa do dzisiaj.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: „Nie mogłem pojąć, jak to jest, że ludzie na płótnie się ruszają”. Kino nie tylko z Rudolfem Valentino - Zamość Nasze Miasto

Wróć na chelm.naszemiasto.pl Nasze Miasto