Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Krwawy dzień w Tomaszowie Ordynackim. Wspomnienia z czasów powstania styczniowego

Bogdan Nowak
Bogdan Nowak
Kurhan poległych w walce o wolność Ojczyzny w 1863 roku. Znajduje się w parku Sióstr Franciszkanek Misjonarek Maryi w Łabuniach.
Kurhan poległych w walce o wolność Ojczyzny w 1863 roku. Znajduje się w parku Sióstr Franciszkanek Misjonarek Maryi w Łabuniach. Bogdan Nowak
To był dla naszego kraju okres tragiczny, niezwykle trudny, ale także heroiczny. Tak naprawdę wiele ówczesnych wydarzeń odeszło w zapomnienie. Losy powstańców styczniowych można dzisiaj odtworzyć jedynie wertując stare pamiętniki oraz m.in. wydane w różnych czasach wspomnienia i opracowania. Jednak niektóre z powstańczych wydarzeń nawet dzisiaj budzą grozę. Taki był słynny krwawy dzień w Tomaszowie Lub. W 160 rocznicę wybuchu powstania styczniowego warto tamte tragiczne wydarzenia przypomnieć.

„Naród polski kilkakrotnie w ciągu długiej swej niewoli porywał za broń, by zrzucić jarzmo obcej przemocy (…)” — pisał dr Józef Jaruga w książce pt. „Krwawy dzień w Tomaszowie Ordynackim”, wydanej w 1921 r. w Zamościu przez „Zygmunta Pomarańskiego i Spółkę”. „Zwłaszcza ostatnie, zbrojne powstanie styczniowe w roku 1863 tłumione było bezwzględnością i srogością niczem niehamowanej samowoli oraz barbarzyństwa poszczególnych dowódców i żołdaków rosyjskich”.

Historyk dotarł do archiwum byłego gubernatora rosyjskiego, które znajdowało się w Lublinie. Tam natknął się na „Akta do zaburzeń krajowych w r. 1863”. Składały się nań m.in. raporty wójtów, burmistrzów i naczelników powiatów z obszaru lubelskiej „guberji” (guberni) oraz korespondencja urzędników gubernatora „z władzami wyższemi i niższemi”. Dzięki tym doniesieniom dr Jaruga mógł prześledzić szlaki poszczególnych oddziałów powstańczych i zbadać nastroje, jakie panowały wówczas wśród polskiej ludności.

Lasy były osłoną przed Moskalami

„W ziemi lubelskiej plan powstania był taki sam jak wszędzie tj. w nocy z dnia 22 na 23 stycznia miano napaść na poszczególne garnizony wojskowe, rozbroić je, a zdobytą bronią uzbroić powstańców” — pisał dr Jaruga. „Garnizonów takich było w Lubelskiem szesnaście. Powstańcy jednakowoż pamiętnej nocy wykonali zaledwie dwa nieudane i niedołężnie przeprowadzone napady tj. na Lubartów i Chełm; obydwa one zakończyły się klęską powstańców”.

Tyle że powstanie dopiero się zaczynało. Nie odważono się na jego wszczęcie w silnej zamojskiej twierdzy, ale, jak pisze dr Jaruga, było tam „1268 głów załogi rosyjskiej, nie licząc w to innych pomniejszych, tamże znajdujących się komend jak żandarmska, inwalidów, straży pogranicznej”.

Jednak gotowe do boju „sprzysiężenie” powstańców powstało m.in. w Zwierzyńcu. Działali w nim Seweryn Gisges, Jan Krowicki, Edward Plate, Edward Dziewiszka i inni. Oddział zamierzał rozbić kozacki posterunek w Biłgoraju. Jednak z akcji zrezygnowano, bo posterunek został nieoczekiwanie, tuż po wybuchu powstania, wzmocniony przez rosyjską piechotę. Oddział się jednak zbroił: ostrzono szable i kosy, wytapiano kule do strzelb oraz werbowano ochotników.

24 stycznia Hugo Henryk Gramowski, jeden z zamojskich leśniczych, na czele dziesięciu ludzi „rozpędził” kozacki posterunek w Józefowie. Podczas potyczki zabito dwóch Rosjan. Niewielki, ale zwycięski oddział przybył do Zwierzyńca, gdzie Gramowski został zaraz okrzyknięty wodzem całej powstańczej „partii”. W nocy z 25 na 26 stycznia powstańcy zaatakowali oddział rosyjski stacjonujący w budynku gimnazjum w Szczebrzeszynie (powstańcy byli słabsi, musieli się wycofać), a w nocy z 30 na 31 stycznia pojawili się w Tomaszowie Ordynackim. Walka nie trwała długo. Bo także w tej potyczce zwierzyniecki oddział nie miał szans z silniejszymi Rosjanami. Gramowski został ciężko ranny, dwóch innych powstańców zabito. Porażki jednak Polaków nie zniechęcały.

„Ogromne lasy ordynackie udzielały oddziałom powstańczym osłony przed moskalami, którzy koncentrowali się w twierdzy zamojskiej i stąd dopiero większemi oddziałami wychodzili tłumić powstańców w powiecie zamojskim, urządzając krwawe expedycje” — pisał dr Jaruga. „Tłumienie to połączone było od samego początku z ogromną srogością i okrucieństwem rozbestwionego żołdactwa rosyjskiego, które popuszczone na wodzy mordowało i paliło najspokojniejszą ludność”.

Tak było w Tomaszowie Ordynackim (dzisiaj to Tomaszów Lub.).

Zaczęli sypać silnym ogniem

Miasto zostało w nocy z 1 na 2 lutego zajęte przez oddział powstańczy dowodzony przez Feliksa Piaseckiego ps. „Walezy”. Rosyjski garnizon Tomaszowa Ordynackiego skrył się za murami Zamościa, dlatego nie natrafiono na opór. Powstańcy pozrywali rosyjskie godła z urzędów oraz ogołocili miejską kasę. To był początek tragedii. Jak ustalił dr Jaruga, o zajęciu Tomaszowa Ordynackiego przez powstańców komendant twierdzy Zamość szybko dowiedział się od szpiega. Był nim Żyd o nazwisku Gołdak, który pracował w Tomaszowie jako felczer. Zaraz wysłano z Zamościa silny oddział rosyjski pod dowództwem ppłka Gieorgija Jemanowa.

O tym, jak wyglądała „interwencja”, można się dowiedzieć z raportu Magistratu tomaszowskiego, wysłanego 11 lutego 1863 r. do rosyjskiego gubernatora cywilnego w Lublinie. Dokument znajdował się w „Aktach do zaburzeń krajowych”, do których dotarł dr Jaruga (dzięki jego interwencji został podobno ocalony przed zniszczeniem). Raport podpisali magistracki kasjer Gosiewski oraz sekretarz Piątasiński.

„W dniu 5 b.m. i roku z rana (5 lutego 1863 r.) około godz. 5 od strony miasta Zamościa ukazał się oddział wojsk cesarsko-rosyjskich, złożony z piechoty i oddziałów kozaków, jakoby z zamiarem wyparcia powstańców z miasta Tomaszowa, złożonych w liczbie około 60” - czytamy w tym dokumencie. „Wojsko to otoczyło z trzech stron miasto, powstańcy zaś, nie spodziewając się ataku, jedni zostali w koszarach, drudzy zaciągnęli wartę na odwachu”.

Rosjanie ich zaatakowali. Zaskoczeni powstańcy musieli wycofać się z Tomaszowa Ordynackiego. „Wyszli i uszykowali się na pustych polach poza miastem” - czytamy dalej w raporcie. „Wojska cesarsko-rosyjskie postąpiły ku nim, lecz po krótkich zamianach strzałowych, wojska cesarsko-rosyjskie wraz z dowodzącym, zamiast ścigać wypuszczonych z miasta powstańców, wróciły do miasta i zaczęły sypać silnym ogniem karabinowym do domów, zajmowanych przez urzędników i obywateli, poczem, zaraz rozleciawszy się na wszystkie strony miasta, rozpoczęli mordy i rabunki”.

Doszło do pacyfikacji. Do dziś jest ona nazywana „krwawym dniem”. „Najpierw wpadłszy do domu, zajmowanego przez Karola Dąbrowskiego, kaznaczeja (kasjera?) komory (celnej), wystrzałem karabinowym zabili go. Meheda [Jana], sztabs-kapitan generalnego sztabu, kwatermistrz 4 rezerwowej dywizji. (Był to) szwagier zabitego Dąbrowskiego, który jako chory od trzech miesięcy, zerwawszy się z łóżka, przywdział szybko na siebie mundur i oświadczył, że jest oficer wojsk rosyjskich, chcąc tem utrzymać chwilowe (…) zapomnienie się żołnierzy, otrzymawszy jednak odpowiedź: To i cóż, żeś ty oficer, również wystrzałem karabinowym przez nich zabity został”.

Kobieta pchnięta lancą

„W tem to pokoju, w moich oczach zamordowali mi brata żołnierze, chociaż im pokazywał swój ubiór wojskowy i trzy razy powtórzył, że jest oficer ruski, nic nie pomogło” — pisała w 1863 r. żona Karola Dąbrowskiego (w liście do Magistratu podpisała się tylko jako „Dąbrowska”). „Męża także w pokoju zabili, chociaż się wypraszał; to było z rana, my tylko co się pozrywali z łóżek na te strzały”.

W podobnych okolicznościach zabici zostali także we własnych domach: Ludwik Lewkowicz (urzędnik, ojciec 5 dzieci), 70-letni Ignacy Brzosko, 63-letni nauczyciel Ferdynand Jarochowski, Kazimierz Chmieliński i Wojciech Żelkowski (jak pisano, „doktór medycyny i chirurgii”). Z mieszkań wyprowadzono i zabito m.in. Alexandra Raszewskiego (był pomocnikiem kontrolera skarbowego), urzędnika Czesława Czartoryskiego oraz Rychlę Malarzową. W sumie uśmiercono 24 mieszkańców miasta. Ponadto wielu zraniono, a siedem osób aresztowano.

„Wojsko cesarsko-rosyjskie, nagromadziwszy z sąsiednich domów znaczną ilość słomy, obłożyło nią dokoła dom Żelkowskiego, doktora i rozmyślnie podpaliło, z którym zwłoki tegoż spaliły się; podpalili również w drugim miejscu dom Jana Pogładzińskiego, kowala, który również uległ zniszczeniu” — czytamy w raporcie.

Pożar się rozprzestrzeniał. Mieszkańcy Tomaszowa (większość zabudowań była w mieście drewniana) robili, co się da, żeby miasto uratować. Jednak Rosjanie zaczęli strzelać do ludzi gaszących ogień. Zraniono mieszczanina Michała Podgórskiego, Jana Pogładzińskiego oraz kilka innych osób. Natomiast bagnetem został pchnięty niejaki Kazimierz, furman doktora Żelkowskiego.

„Siostra zaś zabitego Lewkowicza przy opatrywaniu rany zabitego pchnięta (została) lancą kozacką w bok” — czytamy w raporcie.

Obraz rozpaczliwego zniszczenia

Wśród wielu pobitych znalazł się m.in. burmistrz miasta Aleksander Połtawski. Natomiast magistrackiemu sekretarzowi założono stryczek na szyję i w taki sposób ciągnięto go przez miasto.

„Niemal z każdym urzędnikiem w ten sposób obchodzono się, a Brzezińskiemu, kapitanowi extradycyjnemu obdarto szlifę, plwano w twarz i policzkowano, konającym zaś ucinano palce u rąk dla zdarcia pierścieni” — to kolejny cytat z raportu. „Wszystkie domy porządniejsze, zamieszkałe przez osoby zamożniejsze, biuro sądu pokoju, biuro komory celnej zrujnowano, okna z ramami powydzierano, drzwi potłuczono, ściany poprzestrzelane (…). Słowem miasto przedstawia obraz rozpaczliwego zniszczenia”.

Po rosyjskiej pacyfikacji znaczna część mieszkańców wyjechała z miasta. „Wdowy (po) zabitych Żelkowska i Lewkowiczowa, które schroniły się za granicę kraju (…) z rozpaczy i trwogi dotknięte zostały pomieszaniem zmysłów (…). Ubytych czyli zaginionych osób obliczyć nie można, bo w tym ciągłym przestrachu i chaosie, a bardziej obawie powtórnego napadu, z każdym dniem z każdą godziną rozbiegają się mieszkańcy w różne strony”.

„Ja siedzę z dwojgiem dzieci w obcej chacie, w obcem odzieniu, bez grosza” — napisała tuż po pacyfikacji wdowa po Karolu Dąbrowskim.

W Tomaszowie Ordynackim pozostał tylko jeden kanonik o nazwisku Kwiatkowski. ”(Był to) starzec na siłach podupadły, zrabowany, do którego również strzelano i lufę do piersi przykładano, wzywając by oddał pieniądze” - czytamy w raporcie.

Rosyjska pacyfikacja na długo pozostała w pamięci mieszkańców Zamojszczyzny. Jednak Rosjanie nie mieli sobie nic do zarzucenia. Tak o akcji w Tomaszowie Ordynackim pisał w 1863 r. gen. Chruszczow, rosyjski naczelnik wojenny guberni lubelskiej.

„Widocznem jest niezadowolenie z działań wojsk przy wzięciu wstępnym bojem miasta Tomaszowa. Lecz inaczej nie podobna działać z ludnością, powstałą przeciw rządowi z orężem w ręku, zresztą i sama sztuka wojenna nie wskazuje innych środków dla zdobycia siłą miasteczka, mieszkańcy którego razem z insurgentami (powstańcami) stawają dla obrony z orężem w ręku” — tłumaczył generał. „Jeżeli zaś między zabitymi są niewinne ofiary, to krew ich spadnie na duchowieństwo i innych agitatorów, podbudzających wziąć się za oręż”.

I dodawał: „Wiadomo, że wielu nawet urzędników brało udział w powstaniu i wzięci zostali z orężem w ręku przy nocnych napadach na wojska”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Krwawy dzień w Tomaszowie Ordynackim. Wspomnienia z czasów powstania styczniowego - Kurier Lubelski

Wróć na zamosc.naszemiasto.pl Nasze Miasto