Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Jak obuchem w głowę”. 37 lat temu doszło do katastrofy w elektrowni atomowej w Czarnobylu

Bogdan Nowak
Bogdan Nowak
Dezaktywacja pojazdów biorących udział w akcji ratunkowej
Dezaktywacja pojazdów biorących udział w akcji ratunkowej Wikipedia
Nigdy o tym nie zapomniano. Awaria reaktora jądrowego w elektrowni atomowej w Czarnobylu wydarzyła się w nocy z 25 na 26 kwietnia 1986 r. Skutki katastrofy szybko odczuli mieszkańcy okolicznych miejscowości. Ewakuację oddalonego o ok. 20 km. od elektrowni miasta Prypeć zarządzono jednak dopiero 5 maja. Wcześniej wielu miejscowych uczestniczyło w pochodzie 1 majowym. Taka uroczystość odbyła się także w Kijowie, oddalonym od Czarnobyla o ok. 150 km. Bawiono się także na festynach i wznoszono dziarskie okrzyki na cześć ZSRR.

Władze tego kraju nigdy do końca nie ujawniły jakie były prawdziwe skutki katastrofy. Nigdy też uczciwie nie oszacowano ilości ofiar tzw. akcji ratunkowej. Nie wiadomo także ile osób zmarło w wyniku choroby popromiennej (tzw. „likwidatorów” grzebano w tajemnicy, w cynkowych trumnach, które miały ograniczyć skażenie gruntu”).

Szacuje się, że taki los mógł spotkać nawet 30 tys. osób. Nie wiadomo także, o ile w dawnym ZSRR wzrosła ilość zachorowań np. na raka tarczycy (np. na Białorusi przybyło ich prawie 10-krotnie). Pozostało jednak wiele wspomnień z tamtego czasu. O katastrofie pisano też książki. Powstawały również filmy.

Niektórzy nadal się boją

„Wypadek w reaktorze nastąpił w nocy z piątku na sobotę. W poniedziałek w Szwecji odnotowaliśmy wzrost promieniowania. Skontaktowaliśmy się z szeregiem sąsiednich krajów, w tym z Polską, pytając czy mieli awarię atomową” – wspominał Hans Blix, ówczesny, szwedzki polityk i dyplomata. „Rosjanie odpowiedzieli nam dopiero w poniedziałek wieczór, czyli cztery dni po wypadku”.

Hiobowe wieści o awarii reaktora atomowego w Czarnobylu szybko dotarły także na Lubelszczyznę. Poinformowało o tym Radio Wolna Europa, a potem przekazywano je z ust do ust. Po pewnym czasie nikt nie miał wątpliwości, że grozi nam niebezpieczeństwo.

– Przerażeni ludzie prowadzili swoje dzieci do przychodni zdrowia. Po co? Odtrutką na promieniowanie miał być płyn Lugola. I tam go podawano. W ten sposób, pośrednio, potwierdziły się hiobowe wieści – wspomina pan Zbigniew z Zamościa. – Trudno wspominać atmosferę tamtych dni... Ludzie panikowali. Niektórzy boją się zresztą do dzisiaj.

Wszystko się jakby świeciło

– Pamiętam, że gdy doszło do katastrofy w Czarnobylu byłem akurat na działce. Nie wiedziałem o niej. Słońce prażyło, więc się trochę opalałem. Skóra szybko zrobiła mi się jakaś podrażniona, za ciemna. To może była tylko sugestia, ale czuło się, że coś dziwnego wisi w powietrzu – mówi 85-letni pan Franciszek z okolic Biłgoraja. – Mieliśmy też na działce ogromną czereśnię, która w tym roku wyjątkowo obrodziła, a potem uschła. Przypadek? Nas tylko ta katastrofa liznęła, ale wiele osób z nowotworami obwinia teraz Czarnobyl. Myślę, że na Ukrainie ludzie znacznie bardziej odczuli straszne skutki promieniowania.

Tak było. Wspomnienia z tego czasu są wstrząsające. „Samego wybuchu nie widziałam. Tylko płomień. Wszystko się jakby świeciło... Całe niebo... Wysokie płomienie. Kopeć. Straszliwy żar. A męża ciągle nie ma i nie ma. Dym był z sadzą, bo palił się bitum – dach elektrowni był zalany bitumem. Maż potem wspominał, że chodzili tam jak po smole (...) Strącali kopniakami gorący grafit” – wspominała dzień katastrofy jedna z kobiet mieszkających niedaleko elektrowni w Czarnobylu.

Ta relacja znalazła się w książce Swietłany Aleksijewicz pt. Czarnobylska modlitwa. Kobieta, która spotkała się z jej autorką była żoną strażaka. Oboje byli młodzi, mieszkali w hotelu pracowniczym. Gdy wybuchł pożar w pobliskiej, czarnobylskiej elektrowni mężczyzna został wezwany do jego gaszenia. Nie wiedział, tak zresztą jak inni strażacy, z czym mieli do czynienia.

„Pojechali bez brezentowych skafandrów, tak jak stali – w samych koszulach. Nikt ich nie uprzedził, wezwano ich jak do zwykłego pożaru” – wspominała żona ukraińskiego strażaka.

Nie widzieliśmy płomieni

Elektrownia jądrowa w Czarnobylu na Ukrainie była ogromnym kompleksem zabudowań. W jej skład wchodził tzw. czwarty reaktor jądrowy. W kwietniu 1986 r. przygotowywano go do remontu. Niektórzy jednak twierdzili (taka była wówczas pogłoska), że prowadzono tam tajne, wojskowe eksperymenty. To był jeszcze Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich więc nikogo to raczej nie dziwiło.

Tak czy owak, w kwietniu 1986 r. doszło tam do potężnego wybuchu. Zniszczone zostały ściany reaktora wykonane z tysięcy ton zbrojonego betonu oraz jego dach. Na miejsce katastrofy ściągnięto okolicznych strażaków oraz m.in. wojsko. Nie tylko. Igor Kostin był w tym czasie fotoreporterem Agencji Prasowej „Nowsti” (swoje wspomnienia wydał w książce pt. Czarnobyl, spowiedź fotoreportera). Mieszkał w Kijowie. Gdy dowiedział się o wybuchu, natychmiast wybrał się helikopterem na miejsce zdarzenia. Z niego robił zdjęcia.

„Temperatura była bardzo wysoka, choć nie widzieliśmy płomieni” – wspominał Kostin. Automatycznie, jak zawsze by uniknąć refleksów na filmie, otworzyłem okienko. Kłąb gorącego powietrza wdarł się do kabiny helikoptera. Zaczęło się straszliwe drapanie w gardle. Było to nowe, nieznane dotąd uczucie”.

Emisja substancji promieniotwórczych trwała po katastrofie w elektrowni w Czarnobylu przez kilka dni. Powstała potężna, radioaktywna chmura, która po pewnym czasie przesunęła się nad Europą Środkową oraz Finlandią i Szwecją. ZSRR robił co się dało, aby to wydarzenie ukryć. Sprawa szybko się jednak wydała.

Robotnicy biologiczni

Na Ukrainie w całym ZSRR o awarii milczano. Dopiero trzy dni po katastrofie sowiecka „Prawda” napisała, że w Czarnobylu doszło do wypadku. Zapewniano jednak, że sprawą zajęła się rządowa komisja śledcza oraz „przedsięwzięto odpowiednie środki”. Jak one wyglądały? Jeszcze dzień po awarii temperatura w uszkodzonym reaktorze wynosiła ok. 2440 stopni C. Naukowcy stwierdzili, że gdyby wzrosła do 2770 stopni, doszłoby do kolejnego wybuchu, który zdmuchnąłby wszystko w promieniu 500 kilometrów! Tak mogło się wydarzyć.

Do akcji wkroczyli jednak ludzie, których nazywano „likwidatorami” lub w osobliwej, sowieckiej poetyce: „robotnikami biologicznymi”. Byli to strażacy, żołnierze czy górnicy ściągnięci z całego ZSRR. Uprzątali m.in. radioaktywny gruz z różnych miejsc elektrowni (m.in. z dachu sąsiedniego bloku numer trzy). W jaki sposób? Nabierali go po prostu łopatami, a potem wrzucali w czeluść uszkodzonego reaktora. Przed skutkami promieniowania miały ich uchronić jedynie maski oraz środki ochronne, czyli np. pastylki z jodem.

„Z powodu bardzo silnego promieniowania taka szychta trwała zaledwie 20-40 sekund” – zauważył Igor Kostin. „Przez ten czas dało się zrobić tylko jedną rundę z łopatą, potem trzeba było zbiegać w dół i szedł następny. W akcji, tam na górze brało udział 3,5 tys,. żołnierzy”.

Umarł, umarł...

Do uszkodzonego reaktora wsypywano też tysiące ton piasku oraz różne mieszanki, które miały „przykleić do ziemi” groźne, radioaktywne cząsteczki. Lano też beton. Zrzucano to wszystko głównie z helikopterów. Piloci tych maszyn musieli wychylać się z kabin, aby dokładnie trafiać w żarzący się otwór. Wielu tych ludzi mdlało podczas lotów (dochodziło do katastrof lotniczych).

W takich warunkach niemal wszyscy „likwidatorzy” cierpieli na chorobę popromienną. Jak pisał jednak Kostin, tak naprawdę, nikt nie wiedział co się nimi działo potem, czyli po skończonej akcji. Mąż rozmówczyni Swietłany Aleksijewicz trafił do szpitala. Tam zmarł. Taki los spotkał także wielu innych „likwidatorów”.

„Codziennie słyszę: umarł, umarł... Umarł Tiszczura. Umarł Titienok... Jak obuchem w głowę (...)” – opowiadała żona ukraińskiego strażaka. „Kiedy wszyscy nasi poumierali, w szpitalu zrobiono remont. Oskrobali ściany, pozrywali parkiety i wynieśli... Stolarkę też”.

Była to największa katastrofa w historii energetyki jądrowej i jedna z największych katastrof przemysłowych XX wieku. Ogrom ludzkiego cierpienia trudno zmierzyć…

od 12 latprzemoc
Wideo

Akcja cyberpolicji z Gdańska: podejrzani oszukali 300 osób

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: „Jak obuchem w głowę”. 37 lat temu doszło do katastrofy w elektrowni atomowej w Czarnobylu - Zamość Nasze Miasto

Wróć na chelm.naszemiasto.pl Nasze Miasto