Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Generał polskiego jazzu przybywa do Lublina. Jan „Ptaszyn” Wróblewski: Jazz nigdy mi się nie znudził

Michał Dybaczewski
Michał Dybaczewski
Jan „Ptaszyn” Wróblewski. Generał polskiego jazzu przybywa do Lublina, zagra w sobotę w Centrum Kultury
Jan „Ptaszyn” Wróblewski. Generał polskiego jazzu przybywa do Lublina, zagra w sobotę w Centrum Kultury Fot. Jacek Babicz/Archiwum
Gdyby był Anglikiem, z całą pewnością Królowa Elżbieta nadałaby mu tytuł honorowy „sir”. W Polsce tytułowany jest inaczej – generałem polskiego jazzu, lub „Ptaszynem” – pseudonimem wymyślonym przez samego Krzysztofa Komedę. I to właśnie ów pseudonim szybko stał się jego drugim imieniem. Jan „Ptaszyn” Wróblewski to legenda, nasz skarb narodowy. Co istotne, legenda ciągle aktywna: na scenie, w studiu, w radiu, ale i w mediach społecznościowych (chociaż w tym ostatnim przypadku sprawa jest trochę bardziej skomplikowana). W sobotę w lubelskim Centrum Kultury „Ptaszyn” wystąpi ze swoim quartetem i przy tej okazji rozmawiamy z nim – jakżeby inaczej – o jazzie.

Nie zapytam pana o definicję jazzu, bo wiem, że pan takowej unika, ale zapytam inaczej: o co chodzi w jazzie?

Po pierwsze chodzi o to, by zrobić przyjemność. Sobie lub komuś. Jest to moim zdaniem najważniejszy walor jazzu. Po drugie, jaz opiera się o rytmiczne napięcia, które powinny być doprowadzone do maksimum, ale nie w sposób ordynarny; emocje trzeba wywołać posługując się normalnymi środkami wyrazu. Oczywiście, w całym tym jazzie chodzi jeszcze o improwizację, o czym ludzie coraz częściej zapominają, że nie jest ważna melodia, którą się gra, ale co kto potrafi z niej jeszcze wydostać. Chyba tyle. Generalnie to czym jest jazz, nie jest jasne, ale lepiej wyjaśnić nie potrafię (śmiech).

Jazz w Ameryce narodził się z protestu, jako głos sprzeciwu czarnych przeciw uciemiężeniu ze strony białych. W polskiej historiografii jazzowej popularna jest teza, że w latach powojennych jazz był środkiem kontestacji reżimu komunistycznego. Pan ten romantyczny mit obala.

Obalam do pewnego stopnia. Nikt z nas nie myślał o kontestowaniu komunizmu czy socjalizmu, bo nie było na to żadnych widoków. Dlatego jeśli jazzmani robili coś w opozycji, to dlatego, że po prostu chcieli grać muzykę, która była zakazana, tylko dlatego, że nie spodobała się komuś „na górze”. Cały czas trwała walka o to, by w Polsce funkcjonowały dla jazzu normalne warunki. Fakt jest też taki, że jak się już człowiek brał za granie, za instrument, to w tym momencie zapominał o całym zewnętrznym świecie i wszystkich jego problemach.

Powiedział pan w jednym z wywiadów, że drażni pana, iż wciąż pojawia się kilka postaci, które uważają, że są mistrzami i zrewolucjonizują świat, gdy tak naprawdę pana zdaniem jazz zrewolucjonizowało pięciu muzyków: Armstrong, Parker, Davis, Coltrane, Ellington. A zatem czy rewolucja w jazzie na skalę tej, która dokonała się w latach 50. i 60. XX wieku, jest jeszcze możliwa?

Nazwiska, które podałem, to dobre nazwiska, dorzuciłbym tu jeszcze Rollinsa. A odnosząc się do pytania: możliwości są cały czas przed nami, pytanie tylko, jak to zrobić. Rzeczywiście mamy dużo różnych jazzowych „proroków”, ale na znacznie niższym poziomie niż ci przeze mnie wymienieni. Ci „prorocy” może nie uważają się za zbawców świata, ale twierdzą, że robią coś, czego wcześniej nie było. Z tym jednak bywa czasem bardzo różnie, bo gdyby przysłuchać się tym niektórym dzisiejszym eksperymentom, to łatwo byłoby znaleźć ich rozwiązania już w latach 60.

Wojciech Jagielski w książce o amerykańskim jazzie „Święta tradycja, własny głos” wyróżnił dwie pozy jazzowe. Pierwsza to intelektualista w rogowych okularach, a druga to genialny prymityw, który nie ćwiczy, bo wszystko co gra, wypływa samoistnie z natury. Która poza jest bliższa „Ptaszynowi” Wróblewskiemu? A może nie zgadza się pan z tego typu polaryzacją?

Nie zgadzam się, prawda leży dokładnie po środku. Faktycznie, bywa, że są to ludzie niewykształceni, ulegają emocjom, ale to nie znaczy, że oni nie myślą, że nie są intelektualistami. Z drugiej strony wielu tych tzw. „prymitywów” to byli bardzo mądrzy i wykształceni ludzie.

O Krzysztofa Komedę był pan pytany wiele razy, uważa pan zresztą, że w polskim dyskursie jazzowym jest go za dużo, przez co pomijani są inni, chociażby Andrzej Trzaskowski. Dlaczego udało się właśnie Komedzie?

Szczerze mówiąc nie wiem. Z tym że ja nie twierdzę, że Komedy jest za dużo, tylko za wiele płyt się z nim ukazało; czasami są to rzeczy nieselekcjonowane, które wcale nie są genialne i wręcz byłoby lepiej, żeby w ogóle nie zostały wydane. Ktoś tu po prostu „pojechał po całości”, nie oglądając się na detale i najczęściej nie zagłębiając się w muzykę. Wspomniał pan o Trzaskowskim, ale poza nim jest jeszcze kilku innych. Nie chcę za bardzo rzucać nazwiskami, bo jedni się obrażą, drudzy uznają, że przesadzam, ale na pewno takich nazwisk było więcej. Jeśli miałbym kogokolwiek wymienić, to chociażby Włodzia Nahornego, czy Zbyszka Namysłowskiego.

Eksploruje pan współczesną scenę jazzową, co słychać w audycji radiowej „Trzy Kwadranse Jazzu”. Jak ocenia pan tę scenę i kto zrobił na panu największe wrażenie?

Scenę uważam za fantastyczną, ale żadnych nazwisk nie wymienię…

Dlaczego?

Wymienię jedno, to ktoś inny pomyśli: „a dlaczego nie ja?” Musiałbym tych nazwisk wymienić sporo, bo świetnych muzyków możemy liczyć już nieomal na kopy. Tych, którzy mnie ostatnimi czasy fascynują, jest ze trzydziestu.

Kanoniczna płyta jazzowa według Ptaszyna Wróblewskiego to…

Nie ma jednej, jest cała kopa. Tak samo jak w przypadku muzyków. Nie można tego zawęzić do jednego przykładu.

A od jakiej płyty zaczęła się pana przygoda z jazzem?

O Boże drogi! Nie potrafię dokładnie powiedzieć, ale pewnie były to czasy Benny’ego Goodmana.

Czego słucha pan obecnie?

Wszystkiego co się da. Głównie jest to jazz, aczkolwiek od czasu do czasu lubię sobie posłuchać również muzyki brazylijskiej, ale raczej wyrywkowo. Jazzu jest w tej chwili tak dużo, że i tak nie starcza mi na niego czasu.

Faktycznie, albumów jazzowych każdego tygodnia ukazuje się sporo. Także w ramach serii Polish Jazz, wznowionej kilka lat temu. Czy śledzi pan to, co obecnie dzieje się pod szyldem Polish Jazz? Jak ocenia pan zachodzące tam zmiany?

Śledzę, ale na równi z innymi wydawnictwami. Dla mnie firma, szyld nie ma znaczenia, chociaż oczywiście seria Polish Jazz na pewno ma swoje osiągnięcia. Mam tu na myśli czasy, w których nikt inny, poza Polskimi Nagraniami, tego jazzu nagrywać nie mógł. Co do zmian – moim zdaniem nie można mówić o jakimś jednym wytyczonym kierunku, a raczej o ciągłych poszukiwaniach.

Co pan sądzi o łączeniu jazzu z całkiem odległymi gatunkami, np. elektroniką i techno?

Fuzje z techno wykluczam. Natomiast elektronika istnieje w jazzie od dawna, oczywiście robiona jest na jazzowy sposób.

Gra pan już przeszło 60 lat. Jestem ciekawy, co czuje muzyk, który zagrał tysiące godzin koncertów, na chwilę przed wejściem na scenę…

O Boże! Na pewno nie mam tremy, nie mam też jakichś specjalnych emocji, po prostu cieszę się, że mogę jeszcze wyjść i zagrać dla ludzi.

Gdyby miał pan możliwość powtórzyć jakieś jazzowe wydarzenie ze swojego życia, to co by to było?

Nie wracałbym do żadnych powtórek.

A czy są rzeczy, których pan żałuje lub uważa, że można je było zrobić inaczej?

Na pewno mam dużo rozmaitych nagrań, które nie należą do najlepszych, ale trzeba byłoby tu zastanowić się dokładnie nad każdym z osobna.

Nie było nigdy sytuacji, że jazz się panu znudził?

Nigdy. Były wprawdzie okresy, że nic mi nie wychodziło, ale nie dlatego, że znudził mi się jazz jako taki.

Którą swoją płytę ceni pan najbardziej?

Zależy pod jakim kątem będziemy oceniać. Jeśli pod kątem kompozytorskim, to wskażę na album „Altissimonica”, choć ja sam na nim nie gram. Natomiast oceniając pod kątem wykonawczym, to czasami sam zmieniam zdanie. Bardzo długo przodował Polish Jazz Quartet, ale potem, wraz z upływem czasu, zyskiwały inne moje nagrania.

Na portalu Facebook prezentuje pan swoje wspomnienia, przytaczając liczne anegdoty. Jest to pisane świetnym stylem i bardzo dobrze się czyta. Nie myślał pan o tym, żeby te wspomnienia spisać w postaci książki?

Nie ma mowy o napisaniu książki, bo mam problemy z oczami i nie jestem w stanie ani pisać, ani czytać. Przy tej okazji od razu się przyznam, że większość tych spraw na Facebooku prowadzi w moim imieniu syn Jacek. Ja na komputerze nie napisałem nic od co najmniej trzech lat, jest to dla mnie niewykonalne.

Rozumiem, że syn pisze to co pan mu podyktuje?

Nie! On wie, co ma pisać i robi to sam. To trochę skomplikowane, bo wykorzystuje moją biografię, wywiady, jakich udzieliłem, rozmowy jakie prowadzimy. Zapewnia, że nie ma na Facebooku niczego, czego bym nie powiedział. Muszę przyznać, że bardzo dobrze udaje mu się podrobić mój styl (śmiech). W sumie ja i nie ja. My, choć ja.

To właśnie na facebookowym profilu pojawiła się kiedyś informacja, że lekarz każe porzucić panu saksofon…

Na pewno jest to wizja, którą mam przed oczyma, któregoś razu może już nie starczyć sił. Póki co muszę powiedzieć, że lekarze są pod tym względem tolerancyjni, uważają na to, jak się czuję po koncertach. Okazuje się, że dmuchanie w saksofon aż tak bardzo nie szkodzi.

W sobotę zagra pan koncert w Lublinie, w Centrum Kultury. Dokładnie w tym miejscu, tylko poziom niżej, w nieistniejącym już Klubie Hades, występował pan kilkukrotnie. Ma pan jakieś szczególnie wspomnienia z tych koncertów?

W Hadesie było bardzo dużo koncertów i doskonale je pamiętam. Świetne miejsce ze świetną atmosferą. Tam był „szaleniec” Lech Cwalina, który prowadził restaurację i chciał w niej mieć najwyższego rzędu jazzmanów. Rozdmuchał to niesamowicie i szkoda, że się „rozjechało”…

Niestety, Lech Cwalina zmarł miesiąc temu…

Ojej! Szkoda wielka…

Nie ma Jana „Ptaszyna” Wróblewskiego bez czapki z daszkiem. Ile ma pan takich czapek i czy jest wśród nich jakaś ulubiona?

Nie mam zielonego pojęcia, ile ich jest. Niektóre leżą nie używane od lat, a w ciągłym obiegu są dwie, trzy. Czy mam ulubioną czapkę? Chyba tę z klubu „Birdland” lubię szczególnie. Pozostałe zakładam w zależności od sytuacji i gustu, który czasami zmieniam (śmiech).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lubelskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto